Motta Nie-dzielnego

ŻYCIOWE MOTTA NIE-DZIELNEGO TRAMPA
Cudzego nie chwaliłem, swego nie znałem”
Zanim zacząłem niedzielne wyprawy - właśnie tak było. Aby chwalić cudze - trzeba tam być.
Ciężko jednak podjąć temat wyjątkowego smaku pomidorów w Toskanii, będąc zmuszonym do podpierdalania cebuli z ogródków działkowych i narażania się na gniew właściciela z wiatrówką. Wolny czas spędzałem raczej na (cudzych) ogródkach działkowych, a nie na Costa Brava, czy też w Indonezji. Ogródki działkowe były cudze, nie widziałem jednak powodu, aby je chwalić. W pewnej chwili doszło jednak do punktu zwrotnego w moim życiu. Podstępna Tyche zawiodła mnie do kolektury zakładów bukmacherskich. Jednocześnie zaczęły - od czasu do czasu - spływać zaległe przelewy na jakieś 76 złotych za biedafuchy sprzed kilku lat. Tak zaczęła się ta atrapa luksusu i hajlajfu, tak zaczęło się podróżnicze eldorado. Postanowiłem poznać swoje.
Podróżowanie to nieustająca przygoda”
Definicja przygody jest bardzo ruchoma.
Niestety. Tutaj nie znajdziecie relacji z niebezpiecznego wypadu na trekking w Himalajach. Nie dowiecie się o tym, jak uciekałem przed handlarzami haszyszu w Damaszku, jak byłem świadkiem przewrotu w jakiejś murzyńskiej republice.
Ale ja też miałem przygody. Ciekawskim mogę zdradzić, że kiedyś, w podkieleckiej wsi, chciały pogryźć mnie psy. A kiedy wracałem z podbeskidzkiej wioski, zepsuł się bus. Aby podkręcić emocje dodam, że kierowca pachniał alkoholem. Pod Rzeszowem natomiast zgubiłem fajki i nie miałem co jarać.
To chyba też można zakwalifikować jako przygody, bo byłem wtedy konkretnie posrany.
Podróżowanie to poznawanie ciekawych ludzi”
Podróżowanie daje możliwość poznawania ciekawych ludzi, dzięki którym możesz zmienić perspektywę postrzegania rzeczywistości. Znałem kiedyś zdrową wiejską Malwinę spod Siedlec. Przed wyjazdem na wakacje do Turcji interesowała się paznokciami i czytała Pudelka. Wyjazd odmienił jej życie. Po zetknięciu się z przypadkowo napotkanymi hipisami i oferowanym jej haszyszem totalnie przewartościowała priorytety. Obecnie rzuciła studia, oddaje się medytacji, walczy o zdrową planetę Ziemię i krytycznie patrzy na rozrzucającego gnój ojca, któremu zdarzy się oddać mocz za stodołą.
Niestety. Nie poznacie tu mądrości brodatych backpackersów, wpierdalających pizzę maks na telefon, walących po siedem browarów za 3 Euro i utyskujących na niesprawiedliwą dystrybucję pieniądza na świecie, oraz - między lolkiem a blowjobem - martwiących się losem afrykańskich dzieci. Nie poznacie wynurzeń dwudziestoletniego uduchowionego podróżnika z zachodu, który próbuje local food, lubi Europę Wschodnią, bo tanio i fajne dupy, a zamek/kościół/Auschwitz są awesome. Niestety - mogę zagwarantować jedynie pijacki monolog rzygającego mi na buty Mariana, który uważa, że Gołota się sprzedał. Albo Bożeny z pekaesa, która uświadomiła mi, że PO to złodzieje.
Wszystko co obce nie jest mi ludzkie”
Jakkolwiek źle to brzmi - piszę prawdę! Nie widzę sensu podróżowania tam, gdzie ludzie porozumiewają się zupełnie obcym mi językiem. Bo przecież ich nie kumam - nie mogę się więc dowiedzieć tego, który lokalny radny kradnie najbardziej, która córka sołtysa daje dupy za talerz zupy, jak chrzczą benzynę na lokalnym cepeenie... Nie czuję się gotowy do podróży tam, gdzie kontekst historyczno kulturowy jest mi zupełnie obcy. Nie zrozumiem wtedy idei pięknych budowli, nie docenię wartości historycznej pomników.
Farmazony? Może.
Pamiętajcie jednak - jesli Was na coś nie stać, wybudujcie sobie na usprawiedliwienie jakąś chwytliwą ideologię.
Pieniądze szczęście dają”
Nie stać mnie!” - słyszę często od znajomych, kiedy proponuję im wspólny wyjazd do sąsiedniej gminy, aby zobaczyć największego kozła w całym powiecie. Zacytowane zdanie jest bardzo pojemne znaczeniowo. Niektórzy blogerzy lansują ideę taniego podróżowania, lub nawet podróży za darmo. “Wystarczy tylko dwieście złotych, aby spędzić wspaniały weekend…” Otóż to. Dwieście złotych. Dla wielu “nie stać mnie!’ oznacza zapas dwustu złotych do końca miesiąca, dla innych to siedemnaście złotych do końca życia.
Nie okłamujmy się - podróżowanie kosztuje. Wycieczki, które proponuję, to wydatek - bagatela! - od dwudziestu, do nawet siedemdziesięciu złotych.
Chyba, że jesteś turystą dzielnym.
Nie-dzielny”
Stosując nowomowę: blog ten dedykowany jest turystom nie-dzielnym, takim jak ja. Nie - nie musisz planować wyprawy akurat w niedzielę! Laitmotivem Twojej wyprawy, tak jak i moim,  nie musi być wcale Msza Święta! Ważne, żebyś był człowiekiem nieprzebojowym, pełnym lęków i niepokojów wobec otaczającego Cię świata.
Przyznam, że nie lubię wielu rzeczy. Nie lubię autostopu i bla-bla-cara, bo nie chcę mi się pierdolić na jałowe tematy z obcymi ludźmi. Nie zrozumcie mnie źle - rozmawiać lubię, ale tylko wtedy, kiedy mam na to ochotę (najczęściej po alkoholu). Boję się dzikich zwierząt, a nawet psów - co nie ułatwia mi eksplorowania polskiej prowincji. Nie lubię spać u obcych na couchsurfingu - ciągle trzeba się uśmiechać, udawać, że się jest fajnym, wypada też szamać cudze żarcie i chwalić je, bo za darmo i od serca. Jestem cykorem. Wolę niezależność, chcę się izolować, stać z boku. Chyba, że akurat zachce się mi być w centrum (najczęściej po alkoholu).
Lubię spokój. Nie lubię przygód. Niestety, one lubią mnie. Jeśli w którymś tekście znajdziecie niewiarygodnie sensacyjne historie, przygody niczym z filmu o Jamesie Bondzie - wiedzcie, że wcale nie byłem z powodu tych wydarzeń szczęśliwy. I wolałbym je ominąć.
Wiecie już, czego się spodziewać. Chętnych i niezrażonych zapraszam na nie-dzielne podróże.