środa, 21 grudnia 2016

Święta na końcu świata!


    Poprzednie Święta były dla mnie wyjątkowym przeżyciem. Spędziłem je bowiem daleko od domu, podczas jednej z ekscytujących podróży wśród tubylców z drugiego krańca świata. To, co zobaczyłem, mogę podsumować jedynie głośnym: Wow!
   Każdemu z was pewnie trudno wyobrazić sobie Święta bez tradycyjnego barbecue na plaży, żaru z nieba i pragnienia, które ugasić może jedynie zimne piwko. Są na świecie ludy, które mogą zapomnieć o corocznej kąpieli w oceanie - jak na przykład mieszkańcy Polski. Kraju w zimnej i dalekiej Europie.

   Polacy, mimo braku dostępu do oceanu, podchodzą do Świąt bardzo poważnie. Nie jest to dla nich Holidays, tylko nieco staroświeckie Christmas. Wiem, wielu z was oburzy ta nazwa - może przecież krzywdzić osoby, które chcą się dobrze bawić, nie wchodząc w żadne religijne niuanse. Musimy jednak zrozumieć, że to zupełnie inna kultura, więc nazywanie ich dzikusami byłoby totalnie incorrect. Tym bardziej, że mój gospodarz Bogdan, nieco prymitywnym angielskim wyjaśnił mi, że Christmas - no problem. A z resztą - to dopiero preludium do dziesiątek dziwacznych rzeczy, z którymi zetknąłem się podczas świątecznej wizyty na końcu świata!
Pierwszym szokiem była wizyta w łazience - tuż po przyjeździe do rodzinnego domu Bogdana, chciałem się odświeżyć po podróży. Zamarzyła mi się kąpiel. W mikroskopijnej łazience gospodarze zmieścili zarówno muszlę klozetową, pralkę, jak również wannę, przypominającą oldskulowe średniowieczne jacuzzi! Korzystanie z oldskulowego jacuzzi byłoby kolejną godną polecenia atrakcją dla każdego podróżnika, gdyby nie fakt, że pływała w nim wielka oślizgła ryba! Kąpiel z rybą należy z pewnością do świątecznych tradycji tubylców, postanowiłem więc uszanować miejscowe zwyczaje i wskoczyłem do zimnej i pełnej mułu wody.

   Miejscowi zaczynają świętowanie uroczystą kolacją. Atmosfera jest podniosła - wyobraźcie sobie, że zamiast kostiumów plażowych wszyscy ubrani są jak na briefingu w korporacji, czy na rozmowie o pracę! Przykłada się też dużą wagę do dekoracji - moje wątpliwości wzbudził szczególnie dziwnie zdobiony, kłujący krzaczek, który okazał się być prawdziwym, ukradzionym przez gospodarza, drzewem z lasu. Jak to? Każda tubylcza rodzina ma żywe drzewo w domu? Wyobrażacie sobie - kilka milionów drzewek znika corocznie z polskich lasów! Uspokoił mnie, swoim nieco prymitywnym angielskim, Bogdan, tłumacząc, że Greenpeace - no problem.
   Chociaż byłem już bardzo głodny, musiałem swoje odczekać - gospodarze przykładają bowiem sporo uwagi do ceremonii i konwenansów. Wszystko zaczyna się od wspólnego czytania wierszy. Następnie należy jeszcze przebrnąć przez dziwną rodzinną grę, której reguł nie zdążyłem pojąć: każdy z biesiadników spaceruje po pokoju z kawałkiem sprasowanego kawałka kruchego chlebka i wyzywa na pojedynek najbliżej stojącą osobę. Zdołałem zagrać ze wszystkimi gośćmi, rozgrywka toczona jest więc najprawdopodobniej systemem ligowym: “każdy z kazdym”. W trakcie pojedynku należy wymamrotać w tubylczym języku specjalną formułę, po czym zabrać rywalowi jak największą część kruchego chlebka, tracąc przy tym jak najmniej swojego. Chociaż byłem totalnym nowicjuszem - poszło mi całkiem nieźle!
Dań na świątecznym stole było sporo i miały bardzo zróżnicowany poziom. Zaczęliśmy od picia kwaśno-słodkiej zupy z krwi, która - po pobycie w środkowej Azji - nie zrobiła już na mnie wrażenia, jednak wrażliwszy podróżnik mógłby mieć z nią problem. Jak również z daniem, podczas którego wyraźnie ożywiła się męska część biesiadników - okazało się bowiem, że głównym punktem kolacji jest ryba z oldskulowego jacuzzi, z którą każdy prawdopodobnie musiał odbyć rytualną kąpiel. Co ciekawe - wszystkie potrawy (a było ich 12!) były gotowane w domu, podobno firmy kateringowe nie cieszą się tutaj popularnością. Trzeba zatem pochwalić wyjątkową zaradność miejscowych kobiet!
Funkcję szamana, wodzireja, prawdziwego mistrza ceremonii świątecznej imprezy pełni Wujek (Uncle). To do niego należy kilkukrotne wypowiedzenie zaklęcia (dowiedziałem się, że w dowolnym tłumaczeniu oznacza: fish likes swimming, whatever...:). Ważną rolę w tej dość teatralnej ceremonii pełni gospodyni. Kiedy Wujek (Uncle) czwarty raz wypowiada zaklęcie, gospodyni daje wreszcie znak (oszczędnym skinieniem), po czym nastaje pełna radość, a na stole pojawiają się butelki napoju, zwanego wódką.
    Płyn wyraźnie rozluźnia atmosferę. Jego dystrybucją zajmuje się mistrz ceremonii (Uncle), w jego działaniach widać ogromne doświadczenie. Jest uroczysto, radośnie, wesoło, tym bardziej przy ceremonii wręczania prezentów, która - o dziwo! - wygląda zupełnie podobnie, jak u nas. Płyn działa pobudzająco - ja również staję się weselszy, a biesiadnicy nabierają ponadprzeciętnych mocy. Pojawiają się rytualne pieśni. Nagle okazuje się, że większość z nich całkiem nieźle mówi po angielsku, a może to ja zaczynam rozumieć język polski? Zaczynam jednak coraz mocniej odczuwać skutki spożywania magicznego tłumu - robię się na przemian blady, siny, pojawiają się problemy z równowagą. Mimo to próbuję wytrwać, wyłapując strzępy gwałtownego sporu, który, niczym granat, wybucha nagle w towarzystwie. Co ciekawe - świadczy on o ogromnej popularności (ach ta siła popkultury!) kreskówek Disneya. Kiedy Bogdan nachyla się nade mną i szepcze do ucha: Donald - no problem, Duck - problem,  nagle ożywia się Uncle, który zgrabnie ripostuje: Duck - no problem, Donald - problem!

Nagle dochodzi do niespodziewanego zakończenia biesiady. Według mojej obserwacji gospodarze wychodzą wspólnie na jakąś większą ceremonię, która ma rzekomo odbyć się równo o północy. Najprawdopodobniej uczestniczyć w niej mogą jedynie miejscowi, moi gospodarze odprowadzają mnie bowiem do pokoju i kładą do łóżka.
   Leżąc już pod ciepłą pierzyną wspomniałem rodzinę, przyjaciół, znajomych i popadłem wówczas w nastrój refleksyjny. Święta na końcu świata były wyjątkowo ekscytujące, brakowało mi jednak tradycyjnego widoku oceanu, zapachu barbecue i smaku chłodnego piwka. Wtem, nagle, za oknem, pojawił się niedźwiedź, który uśmiechnął się do mnie i szepnął przyjemnym głębokim głosem: good night, my friend!
Wesołych Świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz