środa, 16 marca 2016

Miasto rowerów? Nie-dzielny obala mity!

   Każdy średnio ogarnięty dorosły człowiek na świecie doskonale wie, że Będzin to miasto słynne z silnych, atletycznych mieszkańców, ubóstwiających sport, ruch i rekreację. Sama nazwa Będzin dudni tak, jak soczysty lewy sierpowy na żuchwę. Nie od dziś mówi też się o nim jako o mieście rowerów. Czy to, o czym nucą stare murzynki w Nowym Jorku, młodzi Eskimosi podczas zabawy w Polaka, robotnicy w Krasnojarsku - to prawda? Czy Będzin rowerem stoi?



   Od początku wyprawy targały mną wątpliwości. Nie znam wprawdzie zbyt dobrze rozkoszy jazdy na jednośladzie (niniejszym składam podziękowania podkarpackiej policji, która w 2004 roku zatrzymała mnie na rowerze i pomiary wskazały... ech, nie czas na szczegóły...). Słyszałem jednak, że pęd powietrza na skroniach skalą przyjemności dorównuje zjadaniu kebaba, znalezieniu 50 złotych pod tapczanem u babci kolegi, czy rozmowie o triumfach polskiego oręża. Natomiast te mityczne dziewięć milionów? Pachnie przesadą jak w firmie Polskie Szamba po szychcie - spójrzcie: w Będzinie mieszka około 60 tysięcy ludzi, więc każdy obywatel musiałby mieć 150 rowerów! Wliczając w to kilka tysięcy niemowląt, kilka tysięcy starców oraz kilkaset tysięcy alkoholików (proporcje za średnią środkowoeuropejską) którzy na rowerach nie jeżdżą! Autorka piosenki "Dzięwięć milionów rowerów w Będzinie" wydaje się jednak wiarygodna. Znacie? Jeśli nie, posłuchajcie - warto, bo śpiewająca pani jest bardzo ładna i sprawia również wrażenie bardzo ładnej. I ten słynny teledysk, podczas którego owa ładna pani poleruje plecami będzińską trawę oraz chodniki. (link poniżej):
   Dotarłem do Będzina około godziny 8:30 i natychmiast zająłem się liczeniem rowerów. Przeszedłem kilka dzielnic, spacerując jakieś pięć godzin. Wyniki weryfikacji są wręcz szokujące! Biorę wprawdzie pod uwagę niesprzyjającą aurę, późnozimową porę roku, lecz przez okres Wielkiego Liczenia Nie-dzielnego (przypominam - pięć godzin!) nie przejechał tam żaden rower! Minął mnie jeden pan z wózkiem wypchanym dziwnymi artefaktami, starsza pani z siatką na kółkach, żadnego roweru w Mieście Rowerów nie było! Czas kontynuować śledztwo.
Zadałem więc mailowo - moją koślawą angielszczyzną - dwa pytania pani Katie Melua, autorce przeuroczej skądinąd piosenki:
  • How do you know there are 9 million bicycles in Bedzin?
  • Have you ever been to Bedzin?

   Niestety, minęło 20 minut i wciąż nie dostałem odpowiedzi.  Jestem więc zmuszony postawić kontrowersyjną tezę - otóż podejrzewam, że Katie Melua w Będzinie prawdopodobnie nigdy nie była! Dowody - gdyby była, odwiedziła Skup Lego, zajrzała do Szperaczka Reni, obejrzałaby z dziećmi sztukę Tymoteusz i Psiuncio i tekst romantycznej piosenki brzmiałby zupełnie inaczej. (there is one Szperaczek Reni in Będzin, that's a fact, it's a thing we can't deny, like the fact that I'll love you like Skup Lego).


Czas najwyższy odświeżyć więc dyskusję o odpowiedzialności artysty za słowo. Czy twórca ma prawo korzystać z tarczy obronnej, zwanej mądrze licentia poetica? Czy dla wartości artystycznych i estetycznych warto - i, co więcej, wolno - wprowadzać odbiorcę w błąd? 

   Można zarzucić mi naiwność i głupotę. Wiem - są pewnie lepsze metody na zagospodarowanie połowy dnia od liczenia w Będzinie rowerów, szczególnie wtedy, kiedy ich tam nie ma. Można wynaleźć szczepionkę na raka, obalić komunę w Korei Północnej, zacząć karierę estradową u Kuby Wojewódzkiego jako transseksualny wyznawca szatana, pobić rekord świata w zjadaniu szyszek pod wodą. Ja jednak wybrałem inną drogę. Czy mam żal do piosenkarki za wprowadzenie w błąd? Naturalnie nie - tym bardziej, że to bardzo ładna pani i od dwunastu lat szukałem pretekstu, żeby do niej napisać. Fakt, nie dostałem odpowiedzi - nie jestem jednak wcale przegrany. W końcu to ja byłem w Skupie Lego, Szperaczku Reni, na mnie - jako na jedynego widza powyżej 12 roku życia patrzyli - dziwnie na spektaklu Tymoteusz i Psuńcio. To ja naprawdę znam Będzin - a ona nie!



2 komentarze:

  1. A mnie się wydaje, że to tragiczna pomyłka! Teledysk kręcono chyba jednak w okolicy Śląska (w 1:52 w oddali widać komin), ale czy w Będzinie? Może raczej w Sosnowcu? Tam z pewnością nie brakuje cyklistów, a i bar wegetariański zapewne się znajdzie. Przy całym szacunku dla pani Melua, jest to jednak brak profesjonalizmu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobno Pani Melua przejechała plecami przez całe Zagłębie - zahaczyła też o Dąbrowę, była nawet w Czeladzi.

    OdpowiedzUsuń