środa, 2 marca 2016

Uroki Florencji północy!


Pruchna nie bez kozery nazywana jest Florencją północy. Tu bowiem - podobnie jak w stolicy Toskanii - znajduje się kościół. To jednak nie jedyna atrakcja, która przyciąga do urokliwej osady miliony turystów rocznie.








                                       O popularności i niezwykle strategicznym położeniu osady świadczy chociażby to, że Pruchna, jako jedna z czterech miejscowości w Polsce może pochwalić dostępem do dworca kolejowego. Zbytek, luksus, bizantyjskie zapędy - powie ktoś. Niekoniecznie. Zwłaszcza, gdy statystyki przemawiają na korzyść tego miejsca - Pruchna znajduje się bowiem niezmiennie w pierwszej piętnastce najczęściej odwiedzanych przez turystów miejsc w całej gminie Strumień. Dojazd do Florencji północy nie nastręcza więc zbędnych trudności.

Jak dojechać z Warszawy?

Na dworcu Warszawa Centralna należy o 22:05 złapać pociąg do Łodzi Kaliskiej. Teraz czekają trzy przyjemne godziny w polskim Manchesterze - wiadomo, że bogactwo nocnego życia tego miasta urozmaici każdemu akt czekania na pociąg. O 3:14 wsiadamy do kolejnego pociągu, który zawiezie nas do dumnej stolicy polskich zapałek, czyli Czechowic-Dziedzic. Niecałe dwie godziny czekania, sześć wyjaranych szlugów, aż wreszcie na horyzoncie pojawia się pociąg, którym dotrzemy do stacji Pruchna. Cała podróż trwa niecałe 11 godzin. To niemal trzy godziny krócej niż lot do Chicago - niech więc każdy rozważy, czy warto przeciągać się przez ocean, skoro Pruchna jest na niemal wyciągnięcie ręki?

Główna arteria

                        Dworzec kolejowy z centrum miasta łączy Lipowa, charakterem przypominająca piękne, kręte uliczki toskańskich miast. Fakt - podróżowanie w lutym ma z pewnością swoje minusy. Mróz, chłód, zamarzają włosy w nosie, a zza bazyliki czy pomnika zawsze może wyskoczyć wygłodniały wilk lub słynny cyniczny niedźwiedź-gwałciciel. Plusem tej pory roku jest jednak mniejsze natężenie ruchu turystycznego. Można utyskiwać na porę roku, należy jednak docenić możliwość swobodnego, niczym niezakłóconego spaceru Lipową. Wtedy żaden amerykański turysta nie przeszkadza w kontemplowaniu widoków krzykliwym gdzie znajdę jakieś local food, żaden Azjata nie wali łokciem pod żebra wyciągając z pokrowca aparat fotograficzny, żaden Polak nie wpycha grubemudzieciakowi do ryja kiełbasy toruńskiej. Latem jest tu prawdziwe piekło - przy którym spacer praskim Mostem Karola to przebieżka po kwiecistej łące.


Lipowa w lutym. Niełatwo sobie wyobrazić, że latem tą promenadą przechadzają się miliony turystów.



                           Docieramy wreszcie do największej atrakcji Pruchnej. Oto kościół pod wezwaniem świętej Anny. Dopiero teraz uświadamiamy sobie, że te wszystkie porównania to wcale nie ułuda, mrzonki, myślenie życzeniowe zakompleksionych Polaków. Kościół świętej Anny przypomina słynny kościół San Lorenzo nie tylko dlatego, że jest świątynią. Podobieństw jest zdecydowanie więcej! Podobnie jak włoski odpowiednik, kościół w Pruchnej jest bardzo wysoki, ma efektowną wieżę, na czubku której - identycznie jak we Florencji! - możemy dostrzec krzyż! Wnętrza świątyni są wręcz bliźniacze: podobnie jak San Lorenzo kościół Świętej Anny może pochwalić się długimi ławami, a naprzeciw wejścia głównego umiejscowiono ołtarz.

Pruchna czy Florencja? Zastanawia się pewnie niejeden czytelnik...

                    To jednak nie jedyne atrakcje, które czekają tu na podróżnika. Nieopodal znajduje się Dom Kultury, Dom Strażaka oraz rondo, pełniące funkcję jądra, centrum i agory miejscowości. Warty odwiedzenia jest również sklep 1001 drobiazgów, w którym można kupić prawdopodobnie wszystko: od stringów dla chomika z napisem "Metallica", aż po bombę jądrową.



                        Architektura Pruchnej zapiera dech w piersiach. Zabudowa gospodarstw wygląda tak pięknie jak niedzielny schabowy. Do beczki miodu muszę jednak wrzucić łyżkę dziegciu. Drażni nieco tanie i ślepe naśladowanie toskańskiego pierwowzoru. Rozjuszyć mogą nachalne italianica, czego najlepszym przykładem są kramy, oferujące orzechy włoskie. Kłują też w oczy inne detale. Każdy wie, że w Florencji na porządku dziennym jest widok spacerującej leniwie, głównymi deptakami miasta, zwierzyny hodowlanej. Mowa tu głównie o kurach i krowach - kto był we Florencji, czy choćby Sienie, ten wie. Nie znaczy to jednak, że Pruchna musi, niczym na doskonałej martycy, imitować podobne ceremoniały. Warto zachować autentyzm - a Pruchna, osada o szlacheckim rodowodzie, inteligencka i liberalna, swojego dziedzictwa nie powinna się wstydzić.

Nawiązując do dziedzictwa - na horyzoncie pojawia się jeden jedyny element, który zdradza wreszcie fakt, że nie jesteśmy wcale w słonecznej Italii, lecz w środkowoeuropejskim kraju. To bloki, w liczbie dwóch, charakterystyczny rys krajów byłej demokracji ludowej. Domki z betonu to prawdziwy matecznik kultury blokerskiej. Na niewielkiej przestrzeni między blokiem 1 i blokiem 2 powstała słynna prucheńska szkoła hip-hopowa, łącząca typowe refleksje na temat bólu istnienia na trzepaku z elementami rustykalnymi. Między wersami o tym, że prawo ulicy wychowało artystę i że artysta nienawidzi konfidentów, pojawia się niespodziewanie zachwyt nad gabarytami przechodzącego przez ulicę dorodnego - czarnego, dodajmy! - koguta. Przebój “Wepchom ci w rzić kolbę kukurydzy” do dziś grany jest przez modnych Dj-ów w całej okolicy.

Neony, szyldy, banery. Na każdym kroku czuć tu wielkomiejski sznyt.
                       Wszystko co dobre, szybko się kończy. Żal opuszczać Pruchnę, postanawiam jednak, że wrócę tu na pewno. Kiedy?Do tej romantycznej krainy zabiorę w przyszłości Nie-dzielną. Wcześniej zaciągnę ją przed ołtarz, stracę przytomność podczas weselnych harców, wypiję rosół, wytrzeźwieję i tuż po nocy poślubnej, której naturalnie nie będę pamiętał, wsiądę za kółko (jeśli tylko zdążę zrobić prawo jazdy) i zabiorę tu ukochaną na miesiąc poślubny.

                        Najprawdopodobniej więc nie wrócę tu nigdy. Rokowania są bowiem nie-korzystne, o czym świadczy nieprzyjemny incydent, który spotkał mnie w drodze powrotnej. Blaszany busik przepełniony był mężczyznami. Wreszcie wsiadła jakaś kobieta - dodatkowo młoda i cokolwiek atrakcyjna. Obok mnie było jedyne wolne miejsce siedzące, ona jednak wolała stać, całą drogę! Incydent ten nie zakłócił jednak ogólnych wrażeń, które były niepowtarzalne!

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wąchałam ostatnio dziegieć. Mój borze, jak to śmierdzi! Mało tego, wiem, jak się ten dziegieć robi. A czy Ty wiesz, jak się robi dziegieć? Jak nie wiesz, to ja kiedyś zabiorę Cię w miejsce, gdzie się dowiesz. Zabiorę Cię właśnie tam, do Łosi!

    OdpowiedzUsuń
  3. Niepowtarzalne, to są Twoje posty, Niedzielny! Czekam na relację z Pogwizdowa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem z Pruchny i chciałbym dodać, że mamy jeszcze most na wodzie i pizzerię Tośka. Te dwie rzeczy łączą nas ze stolicą Toskanii (naszym sołeckim miastem partnerskim). Dziękujemy Panu za wpis! M.

    OdpowiedzUsuń